Aktualności Superliga

Fertikowski rozważa zakończenie kariery

Ćwierćfinalista Mistrzostw Świata w grze mieszanej z 2015 roku Paweł Fertikowski rozważa zakończenie kariery pingpongowej. Obecnie jest w trakcie rehabilitacji po operacji lewego biodra. Być może były reprezentacyjny tenisista stołowy zostanie trenerem.

Wychowanek Sparty Złotów jest wielokrotnym medalistą indywidualnych i drużynowych mistrzostw Polski. Na arenie międzynarodowej największymi sukcesami Pawła Fertikowskiego były ćwierćfinał MŚ 2015 w chińskim Suzhou w mikście z Katarzyną Grzybowską-Franc (byli wtedy mistrzami kraju) oraz dwa lata wcześniej zwycięstwo w World Tourze w czeskim Ołomuńcu w deblu z Robertem Florasem. Na przeszkodzie w uzyskaniu jeszcze lepszych wyników stanęły problemy zdrowotne.

- Kłopoty z prawym biodrem pojawiły się już 10 lat temu. Pierwszą operację miałem w 2011 roku, a kolejną w 2016. Z kolei w listopadzie poprzedniego roku, w meczu z Piotrkiem Chodorskim z Fibrain AZS Politechniki Rzeszów, doznałem urazu lewego biodra. Wcześniej nigdy mi nie dokuczało. Potrzebny był zabieg, który przeprowadzony został w styczniu – mówi 29-letni Paweł Fertikowski.

Pingpongista Dekorglassu Działdowo podkreślił, że w marcu odłożył kule i z każdym dniem jest coraz lepiej z lewą nogę.

- Pracuję nad siłą, wytrzymałością i tzw. zakresami ruchu. Jeżdżę regularnie dwa-trzy razy w tygodniu do Centrum Rehabilitacji Funkcjonalnej w Żyrardowie. Wspólnie z fizjoterapeutką dr Moniką Wójcicką, z którą znamy się bardzo długo i współpraca układa się świetnie, realizujemy program pooperacyjny. Oczywiście zachowując wszystkie zasady ostrożności w czasie pandemii koronawirusa. Jestem wdzięczny za tę pomoc. A w dni kiedy jestem w domu, sam wykonuję wszystkie niezbędne ćwiczenia – podkreślił były zawodnik ZKS Drzonków, Dartomu Bogorii Grodzisk Mazowiecki i Spójni Warszawa. W Dekorglassie gra od 2017 roku.

Paweł Fertikowski zdobywał medale różnych imprez we wszystkich konkurencjach, przede wszystkim w barwach Dartomu Bogorii, ale najbliżej zapisania się w historii był w mikście z Grzybowską-Franc. W 2003 roku w Paryżu dotarli do 1/8 finału MŚ, a dwa lata później osiągnęli ćwierćfinał w Suzhou. W obu turniejach wygrywali z takimi parami, jak Rumuni Elizabeta Samara/Andrei Filimon, Niemcy Petrissa Solja/Patricka Franziska, Czesi Tomas Konecny/Hana Matelova czy Słowacy Lubomir Pistej/Barbora Balazova.

- Pięć lat temu w Chinach mogliśmy odpaść w pierwszej rundzie, bowiem przegrywaliśmy 0:2 z Włochami Leonardo Muttim i Giorgią Piccolin, a z kolei w grze o medal z Wong Chun Tingiem i Doo Hoi Kem z Hongkongu powinniśmy prowadzić 2:0, bowiem w pierwszym secie było 10:9 dla nas, a w drugim 10:7 – przyznał.

Wong Chun Ting, swego czasu notowany w pierwszej dziesiątce światowego rankingu, był wtedy zawodnikiem Morlin Ostróda, a od kilku lat gra razem z Fertikowskim w Dekorglassie. W barwach klubu z Działdowa Fertikowski zdobył Puchar ETTU oraz brązowy medal DMP.

Na razie nie wiadomo, czy były kadrowicz wróci do tenisa stołowego jako zawodnik jednego z najlepszych klubów LOTTO Superligi, czy poszuka nowej drużyny w pierwszej lidze, a może zajmie się pracą trenerską. Ukończył kurs instruktora oraz kurs trenera drugiej klasy, a obecnie studiuje wychowanie fizyczne w warszawskiej Wyższej Szkole Edukacji w Sporcie.

- Nie podjąłem jeszcze decyzji, co do przyszłości. Mam różne pomysły. Od jakiegoś czasu w głowie pojawiają się myśli, a może warto zakończyć karierę zawodniczą i zostać trenerem. Staram się uczyć i rozwijać w tym kierunku, a zdobyte doświadczenie i umiejętności mam nadzieję, że mogłyby sprawić, abym był w stanie pomóc zawodnikom i zawodniczkom. Ale czy tak się stanie, zależy od wielu rzeczy. Jestem otwarty i gotowy na nieznane. Zobaczymy, co się wydarzy w najbliższej przyszłości. Najważniejsze jest zdrowie – podkreślił.

Fertikowski miał już styczność z pracą szkoleniową z grupami młodzieżowymi w Dartomie Bogorii i Dekorglassie. Z tym klubem awansował do finału Pucharu ETTU i ćwierćfinału Ligi Mistrzów, a w Grodzisku Mazowieckim pozostał nawet po opuszczeniu tego klubu.

- Jeśli będzie konkretna oferta, wolałbym poświęcić się pracy trenerskiej. Wstępne rozmowy już były, chciałbym aby pojawiły się konkrety. Zbyt dużo już zawirowań zdrowotnych, aby znowu zaczynać od zera w roli zawodnika. A ja nie potrafię trenować i być pingpongistą na 50 procent. Ambicja, wola walki i profesjonalizm na to mi nie pozwalają. Tenis stołowy jest moją wielką pasję i chcę przy nim zostać. Cieszę się kiedy widzę, że jestem w stanie komuś pomóc i wnieść jakość do każdego treningu. Trzeba wykorzystać jak najlepiej każdą minutę spędzoną na sali. Miałem olbrzymią radość z prowadzenia zajęć także z amatorami. To dało mi dużo nowych przemyśleń, widząc pasję i wdzięczność tych ludzi – zaznaczył.

Marek Prądzinski o tradycjach Wielkanocnych na Kaszubach

Marek Prądzinski wyjaśnia, że w Wielkanocny Poniedziałek na Kaszubach nikt nie polewa się wodą. "U nas w śmigus-dyngus "białki", czyli kobiety, muszą uważać, aby nie dostać po nogach kłującymi gałązkami jałowca" – mówi najstarszy tenisista stołowy LOTTO Superligi.

Blisko 46-letni Marek Prądzinski pochodzi z Lipnicy, wsi gminnej położonej niedaleko Bytowa (woj. pomorskie) i tam właśnie rozpoczęła się jego przygoda z tenisem stołowym.

- Jeśli chodzi o sport, to na wsi nie było wielkich możliwości. Latem grało się w piłkę nożną, a zimą w ping ponga. Miałem również to szczęście, że moim nauczycielem w szkole podstawowej był pasjonat tenisa stołowego Marek Majda. Miał o nim pojęcie i uczył nas grać. Swoją cegiełkę dołożyli także Andrzej Grubba i Leszek Kucharski, których sukcesy działały na wyobraźnię i były dla nas dodatkową motywacją. Zresztą spektakularne osiągnięcia zawsze zwiększają zainteresowanie daną dyscypliną. Widać to było chociażby w skokach narciarskich, bo dzięki Małyszomanii pojawili się kolejni znakomici reprezentanci, Stoch, Kubacki czy też Żyła – skomentował.

Do Lęborka, w którym mieszka do dzisiaj, tenisista stołowy przeniósł się w 1989 roku, kiedy podjął naukę w technikum mechanicznym. Barwy Pogoni (zespół występował pod kilkoma szyldami, ostatnio Poltareksu) reprezentował jednak już w ósmej klasie szkoły podstawowej i z tą drużyną został w 1997 i 2010 roku drużynowym wicemistrzem Polski, a w latach 1998 i 2011 stanął na najniższym stopniu podium.

- W drużynie, która po raz pierwszy wywalczyła srebrny medal, miałem przyjemność występować razem z Leszkiem Kucharskim. Mam również w dorobku mistrzowski tytuł zdobyty z Olimpią Grudziądz oraz wicemistrzostwo wywalczone z Tęczą Nowa Wieś Lęborska. Jako zawodnik KS Piaseczno uplasowałem się na czwartej pozycji, a z Wartą Kostrzyn nad Odrą cieszyłem z awansu do Superligi – wyliczył.

Reprezentant Poltareksu łączy treningi i ligowe występy z pracą pedagoga – uczy w szkole podstawowej w Nowej Wsi Lęborskiej wychowania fizycznego oraz języka kaszubskiego. Jest absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku, ukończył także studia podyplomowe na Akademii Pomorskiej w Słupsku w zakresie nauczania języka kaszubskiego.

- Otrzymałem stosowne uprawnienia, ale jego znajomość wyniosłem z rodzinnego domu. Dziadkowie nie znali polskiego i mówili albo po niemiecku, albo właśnie po kaszubsku. Zresztą w Lipnicy wszyscy posługiwali się językiem kaszubskim, jednak jako chłopak nie przypuszczałem, że będę go kiedyś uczył. Teraz odgrywa on inną rolę niż za czasów mojego dzieciństwa. Wtedy był używamy powszechnie jako rzecz niezbędna do komunikacji, a obecnie jest elementem kultury i podtrzymania tradycji – zauważył.

Marek Prądzinski przekonuje, że język kaszubski nie jest jednolity i występują w nim spore różnice. I to nawet wśród mieszkańców pobliskich miejscowości.

- Moja żona pochodzi z położonego kilkanaście kilometrów od Lipnicy Brzeźna Szlacheckiego. Obie wsie leżą na tzw. Gochach, czyli piaskach, ale u niej mówi się twardo, a u nas miękko. Oni na cukierki mówią bumke, a my bumci. Tam okoń jest określany jako okonke, a u nas okońci. Jeszcze większe różnice występują pomiędzy nami, a Kaszubami mieszkającymi bliżej morza – wyjaśnił.

W Wielkanocny Poniedziałek na Kaszubach nikt nie polewa się wodą. W tym regionie w śmigus-dyngus są natomiast w powszechnym użyciu gałązki jałowca.

- I to specjalnie wcześniej suszone, bo chodzi o to, aby jak najwięcej kłujących igiełek zostało w pościeli. Kiedy byłem dzieckiem chodziliśmy, a właściwie to dyngowaliśmy po wsi już od 6-7 rano. Wszystkie domy były otwarte, a mężczyźni zapraszali nas do siebie, abyśmy ich leżące jeszcze w łóżkach "białki", czyli żony albo mieszkające tam kobiety, wysmagali po nogach. Zabawy i krzyku było co nie miara, ale oczywiście pewnych granic nie przekraczaliśmy – podkreślił.

Zespół z Lęborka, w którym występował Prądzinski nie zdołał uniknąć degradacji. Ze względu na pandemię koronawirusa Polski Związek Tenisa Stołowego przerwał rozgrywki dwie kolejki przed zakończeniem rundy zasadniczej i jej szeregi opuścił duet beniaminków.

- Nikt nie przypuszczał, że dojdzie do takiej sytuacji i nie wiemy, jak potoczyłyby się kolejne mecze. Pozostało nam tylko gdybanie, co naszej sytuacji już nie zmieni. Nie uważam jednak, że zostaliśmy niesprawiedliwie potraktowani, bo w tym układzie skrzywdzeni są chyba wszyscy. Władze podjęły określoną decyzję i trudno oczekiwać, aby była ona po myśli wszystkich zespołów, ale wszyscy muszą ją zaakceptować – stwierdził.

W minionym sezonie lęborżanin wystąpił w 12 ligowych meczach i odniósł trzy zwycięstwa. Pomimo degradacji najstarszy tenisista superligi nie zamierza kończyć kariery.

- Kilka lat temu nosiłem się z takim zamiarem, ale teraz stwierdziłem, że dopóki zdrowie dopisuje, dopóty nie będę odbierał sobie tej przyjemności. Na razie znaków zapytania jest jednak mnóstwo. Nikt nie wie na czym stoimy i wszyscy czekają na rozwój wydarzeń. Trudno powiedzieć kiedy i w jakim kształcie ruszy liga, jak będzie wyglądało finansowanie zespołów ze strony samorządów oraz sponsorów i czy zostaną otwarte granice. Sytuacja jest wyjątkowa i nie można określić jak długo potrwa. Musimy natomiast pogodzić się z tym, że będę inne priorytety niż sport - zakończył.

Sirucek podsumowuje sezon i... czeka na Igrzyska

„To był sezon udany w 80 procentach. Jeszcze lepiej rozumiem tenis stołowy, uczę się na każdym błędzie, aby więcej go nie popełniać” – powiedział grający w Dartomie Bogorii Grodzisk Maz. Pavel Sirucek. W światowym rankingu jest 44. Tak wysoko nie było żadnego Czecha od 10 lat.

Wicemistrz Europy juniorów z 2010 roku jest najwyżej sklasyfikowanym czeskim pingpongistą na liście międzynarodowej federacji. Ma spore szanse na awans na igrzyska w Tokio w 2021 roku. Z powodu pandemii koronawirusa odwołane zostały europejskie kwalifikacje w Moskwie; miały się zakończyć w świąteczną niedzielę.

- To trochę frustrujące, bo walczę o igrzyska olimpijskie, jestem blisko osiągnięcia celu, ale zawody przełożono. Mijający sezon był dla mnie udany w 80 procentach. Byłem w większości meczów w bardzo dobrej formie, chociaż nie zawsze grałem tak, jak tego od siebie oczekiwałem. Ważne, że jeszcze lepiej rozumiem tenis stołowy, uczę się na każdym błędzie, aby więcej go nie popełniać – stwierdził Sirucek w wywiadzie dla Czeskiej Agencji Prasowej.

W polskiej LOTTO Superlidze występuje od 2016 roku, najpierw w Enerdze Manekin Toruń, a następnie – od trzech sezonów – w Dartomie Bogorii. W barwach obydwu klubów grał w Lidze Mistrzów.

- Pod wodzą trenera Tomasza Redzimskiego znacznie poprawiłem serwis. Dziś doceniam jak ważnym elementem gry jest podanie. Dzięki niemu mogę zdobyć w łatwiejszy sposób punkty. Bardzo dobrze współpracuje mi się z tym szkoleniowcem i może jeśli nawet nie zawsze się zgadzamy, to on wie czego potrzebuję. Przekonał mnie jak istotny jest serwis – podkreślił zawodnik, który ma na koncie złote medale indywidualnych mistrzostw Czech.

Na arenie międzynarodowej Sirucek dał się poznać z bardzo dobrej strony podczas ME w Stambule w 2010 roku. Dopiero w finale turnieju juniorów przegrał 3:4 z Niemcem Patrickiem Franziską, dziś 14. rakietą świata. Srebro w kadetach zdobył wówczas Jakub Dyjas. W ostatnim, zakończonym przedwcześnie sezonie Czech osiągnął ćwierćfinał World Touru w Budapeszcie. W rankingu ITTF jest 44., a tak wysoko nie było jego żadnego rodaka od czasów Petera Korbela.

- Wiem, że stać mnie na więcej. Chcę ulepszać backhand, poprawić jeszcze forhend i wciąż pracować nad serwisem. Wiem gdzie tkwią moje niedoskonałości, znam swoje słabości – przyznał Sirucek, który z Dartomem Bogorią sięgnął po mistrzostwo LOTTO Superligi w 2019 roku oraz wicemistrzostwo w 2018 i 2020.

W rozgrywkach 2019/2020 wygrał 14 z 19 pojedynków. Oprócz niego w składzie srebrnych medalistów byli Japończyk Masaki Yoshida (bilans gier 9-0), Grek Panagiotis Gionis (14-6), Marek Badowski (13-7) i zaledwie 13-letni Miłosz Redzimski (2-2).

Pavel Sirucek tworzy pingpongowe małżeństwo z czeską reprezentantką Anetą Siruckovą.

- To niezwykłe, że cały czas byliśmy gdzieś w podróży, rzadko przebywaliśmy w domu, a teraz z powodu koronawirusa tak wszystko się zmieniło. Teraz mamy więcej czasu dla siebie – powiedział zawodnik, który w zakończonym sezonie aż cztery z pięciu porażek poniósł w stosunku 2:3.

Oprócz Sirucka, w polskiej LOTTO Superlidze występują także inni czescy tenisiści stołowi: Antonin Gavlas w 3S Polonii Bytom i Jirzi Vrablik w Dekorglassie Działdowo. Wcześniej w klubach polskiej elity grali m.in.: Tomas Konecny, Dmitrij Prokopcov, Martin Olejnik czy Radek Mrkvicka.

Gołębiowski jak Milik

"Od trzech lat mam problemy z lewym kolanem, ale się nie poddaję. Wzorem są dla mnie np. Arkadiusz Milik i Santiago Cazorla, którym udało się wrócić do sportu po ciężkich kontuzjach" - mówi Mateusz Gołębiowski, były reprezentant Polski juniorów i seniorów.

29-letni Mateusz Gołębiowski jest przedstawicielem bardzo utalentowanego, ale też mocno doświadczonego przez los pokolenia w polskim pingpongu. Dziesięć lat temu w składzie na MŚJ w Madrycie byli również Patryk Chojnowski, Piotr Chodorski i Paweł Fertikowski. Wszyscy czterej byli i są w krajowej czołówce.

- Moje problemy z lewym kolanem zaczęły się trzy lata temu, dokładnie 12 marca 2017 w meczu Fibrain AZS Politechniki Rzeszów z Dekorglassem Działdowo. Po raz drugi pech dopadł mnie w inauguracyjnej kolejce tego sezonu z LOTTO ZOOLeszcz Gwiazdą Bydgoszcz. Znowu uszkodziłem to samo kolano. Łącznie miałem trzy operacje, a po nich dwie wielomiesięczne przerwy w grze – stwierdził zawodnik 3S Polonii Bytom.

Pochodzący z Chełmna Mateusz Gołębiowski jest Drużynowym Mistrzem Polski w barwach Olimpii-Unii Grudziądz, a brązowe medale zdobywał z Palmiarnią Zielona Góra i Fibrain AZS Politechnika. W 2011 roku wystąpił w Mistrzostwach Europy Seniorów w Gdańsku i Sopocie, ma za sobą także występ w kadrze w Lidze Narodów. Teraz znów walczy o powrót do tenisa stołowego.

- Nie mam zamiaru się poddać. Wzorem są dla mnie np. piłkarze Milik i Hiszpan Cazorla, którym udało się wrócić do sportu po ciężkich kontuzjach. Chcę na spokojnie wrócić do ping-ponga, planuję w następnym sezonie grać w pierwszej lidze i wówczas przekonam się, czy jestem gotowy na powrót do LOTTO Superligi. Kilka tygodni temu byłem w składzie drugiego zespołu 3S Polonii, bowiem chciałem pomóc w ewentualnych barażach. Na razie rozgrywki na Śląsku są wstrzymane z powodu pandemii koronawirusa – dodał.

Mateusz Gołębiowski mieszka i trenuje w Rzeszowie, ale w obecnej sytuacji może ćwiczyć tylko w mieszkaniu. W podobnej sytuacji są znani tenisiści stołowi w tym mieście, m.in. Tomasz Lewandowski (Fibrain AZS Politechnika Rzeszów) i Robert Floras (3S Polonia Bytom).

- Mogę robić to co wszyscy, czyli pompki, brzuszki, ćwiczenia stabilizacyjne oraz z gumą. Najważniejsze, że z kolanem jest coraz lepiej. Wcześniej mogłem wyjść na spacer albo potruchtać, ale od jakiegoś czasu ze względów bezpieczeństwa zaprzestałem tego. Czekam aż sytuacja się uspokoi i będę mógł trenować poza domem. Na granie przy stole mam jeszcze trochę czasu. Na razie skupiam się na tym, aby wzmocnić mięśnie, a także przygotować się mentalnie do walki po kolejnej tak długiej przerwie – przyznał.

W przedwcześnie zakończonych rozgrywkach superligi 2019/2020 bytomianie zajęli szóste miejsce, a oprócz Mateusza Gołębiowskiego i Roberta Florasa wystąpili: Lam Siu Hang z Hongkongu, Czech Antonin Gavlas, Michał Łysakowski i Marcin Balcerzak.

Leszczyński: Chojnowski i Machi najlepsi

Japończyk Asuka Machi wśród obcokrajowców oraz Patryk Chojnowski jeśli chodzi o Polaków – to najlepsi tenisiści stołowi krajowej elity w sezonie 2019/2020 w opinii prezesa spółki LOTTO Superliga Zbigniewa Leszczyńskiego.

Z powodu pandemii koronawirusa rozgrywki zakończyły się przedwcześnie, po 20 kolejkach sezonu zasadniczego. Nie odbyła się faza play off z udziałem – po raz pierwszy w historii - sześciu najlepszych zespołów. Wcześniej o medale walczyły cztery drużyny. Nowością było też wprowadzenie gry deblowej jako pojedynku o decydującego o wyniku meczu przy stanie 2:2.

- Jestem bardzo zadowolony z tego sezonu, a rozszerzenie play off do sześciu drużyn sprawiło, że walka o awans do decydującej rundy trwałaby do ostatniej serii gier. Trzy kluby nadawały ton rozgrywkom, zaś szansę na trzy ostatnie wolne miejsca miało aż sześć klubów. Każdy miał swój cel, nie było sytuacji, że ktoś po jednej rundzie zrealizował swoje zamierzenia i mógł spocząć na laurach. Kibice obejrzeli mnóstwo ciekawych spotkań – mówi Zbigniew Leszczyński, prezes LOTTO Superligi.

Po wielu latach przerwy do najwyższej klasy wróciły pojedynki deblowe. Takich gier odbyło się 30, a wszystkich meczów rozegrano 120.

- Mam mieszane uczucia, bo z jednej strony nie brakowało interesujących gier deblowych, z udziałem mocnych krajowych par jak Kotowski/Kulpa czy Lewandowski/Chodorski, a z drugiej sporo było duetów, które na co dzień ze sobą nie trenują, co nie było korzystne pod kątem szkoleniowym. Moja drużyna tylko trzy spotkania kończyła rezultatami 3:2 lub 2:3, więc ciężko o jednoznaczną ocenę gry podwójnej. Na pewno często uciekał smaczek w postaci zagrywek taktycznych, ustawienie składu były zbyt czytelne i nie było zazwyczaj elementu zaskoczenia. Oczywiście przy 2:2 zawsze jest ciekawie, bo to przecież walka o ostatni punkt na wagę zwycięstwa – przyznał menedżer i sponsor bydgoskiej drużyny.

Mistrzem Polski został Kolping Frac Jarosław, wicemistrzem Dartom Bogoria Grodzisk Mazowiecki, a brązowym medalistą Dekorglass Działdowo.

- Nie zdecydowaliśmy się przyznać drugiego brązu, bowiem różnica między czwartymi Dojlidami Białystok a zajmującym siódme miejsce moim klubem LOTTO Zooleszcz Gwiazdą Bydgoszcz wynosiła zaledwie dwa punkty. Od 6 lutego do 8 marca wygraliśmy sześć meczów z rzędu, w tym z Dartomem Bogorią i Dekorglassem, których nigdy wcześniej nie pokonaliśmy. Byliśmy na fali, mieliśmy wielką szansę wywalczyć podium, ale ze względu na zdrowie i bezpieczeństwo zawodników i kibiców sezon trzeba było zakończyć – podkreślił szef LOTTO Superligi.

W opinii Zbigniewa Leszczyńskiego, strzałem w dziesiątką poszczególnych menedżerów było zatrudnienie japońskich tenisistów stołowych. W jego zespole pierwszoplanową rolę odgrywał Asuka Machi, który triumfował w 19 z 22 pojedynków.

- Asuka miał 86 proc. zwycięskich gier, to świetny wynik i dzięki niemu w mojej opinii był najlepszym obcokrajowcem w całej LOTTO Superlidze. Kou Lei z Jarosławia miał lepszy bilans 24-2, ale to zawodnik o uznanej renomie i można było się spodziewać bardzo dobrych wyników. Postawa Machiego jest zaś ogromną niespodzianką. Niewiele zabrakło, aby zaprowadził LOTTO Zooleszcz Gwiazdę na podium, a może nawet do finału. W ogóle Japończycy prezentowali się wspaniale, na czele z Machim, Taimu Arinobu (11-0), Masakim Yoshidą (9-0) i Yukim Hirano (5-2). Na pewno w Toruniu i Grodzisku też są zadowoleni, a przyzwoicie grał też w Działdowie Taku Takakiwa (3-3) – podsumował Zbigniewa Leszczyński.

Z grona polskich zawodników wyróżnił 30-letniego Patryka Chojnowskiego, który był grającym trenerem AZS AWFiS Balta Gdańsk. Jego bilans to 23-9, co oznacza, że wygrywał średnio trzy z czterech pojedynków. Zanotował aż osiem kompletów punktów i dzięki niemu gdańszczanie wygrali osiem spotkań.

- Patryk Chojnowski gwarantował swojej drużynie punkty i miał ogromny wkład w utrzymanie w LOTTO Superlidze. Pokazał po raz kolejny, że jest bardzo wartościowym zawodnikiem – zaznaczył Leszczyński.

Dojlidy czekają na rozwój wydarzeń

"Były reprezentant Polski 36-letni Wang Zengyi i 20-letni Li Yongyin podpisali kontrakty na kolejny sezon gry w Dojlidach Białystok" - mówi Piotr Anchim, menedżer zespołu, który w zakończonym niedawno sezonie LOTTO Superligi zajął czwarte miejsce.

Obaj zawodnicy decydowali w tych rozgrywkach o wynikach białostockiego zespołu - uczestnik Igrzysk w Londynie i Rio de Janeiro Wang Zengyi zakończył sezon z bilansem 16-8; jeszcze lepiej wypadł Li Yongyin (bilans gier 21-8).

- Można powiedzieć, że to zawodnicy, którzy doprowadzili drużynę do czwartego miejsca. Klubowi bardzo zależało, by u nas zostali, oni też widocznie chcieli, doszli do porozumienia - powiedział Piotr Anchim.

W Dojlidach nie zagra w nowym sezonie trzeci do tej pory zawodnik podstawowego składu Przemysław Walaszek, który podpisał kontrakt z Energą Manekin Toruń. Klub szuka w jego miejsce gracza, który pomógłby w walce o medale. 

- Przez pandemię koronawirusa nie wiemy na czym stoimy, jak będzie wyglądała nasza sytuacja, przede wszystkim finansowa, dlatego na razie wstrzymaliśmy wszystkie rozmowy - dodał menedżer białostockich Dojlid.

W najwyższej klasie rozgrywek tenisa stołowego grała też w minionym sezonie żeńska drużyna klubu, która miała sponsora tytularnego i występowała jako Asterm Dojlidy Białystok. Zespół zajął ósme miejsce, czyli zrealizował plan utrzymania się. Liderką zespołu była 31-letnia Katarzyna Grzybowska-Franc, brązowa medalistka ME z 2018 roku, mistrzyni Polski w latach 2014-2015.

Piotr Anchim zwrócił uwagę, że w zespole jest grupa młodych utalentowanych zawodniczek, ale potrzebuje one liderki. Przyznał, że na razie nie były prowadzone na ten temat rozmowy ani z Grzybowską-Franc, której kontrakt wygasł z końcem sezonu, ani z kimkolwiek innym, kto miałby ją ewentualnie zastąpić.

- Sprawa jest otwarta, ale ja osobiście boję się sytuacji finansowej klubu, tzn. jak poradzą sobie firmy, które nas wspierają, jakie będzie podejście samorządów do sportu, gdy to wszystko się uspokoi - zaznaczył, wskazując na problemy przedsiębiorców wywołane pandemią koronawirusa.

- My jesteśmy uzależnieni od bardzo wielu źródeł finansowych i na razie czekamy - powiedział Piotr Anchim. Pytany, czy w obecnej sytuacji klub będzie stać na utrzymanie dwóch drużyn w najwyższej klasie rozgrywek tenisa stołowego i co w sytuacji, gdyby doszło do ograniczenia budżetu przyznał, że priorytetem jest zespół męski.

Z drugiej strony drużyna kobieca ma sponsora tytularnego, ale wszystko zależy od sytuacji gospodarczej i kondycji finansowej sponsorów sportu. 

- Jeżeli poszczególne branże mocno to odczują, a większość takich będzie, to przecież zrozumiałe, że wydatki reklamowe czy marketingowe będą w tych firmach cięte w pierwszej kolejności - dodał menedżer Dojlid. Wyraził nadzieję, że klub - zbudowany na solidnych podstawach, osadzony też lokalnie, zajmujący się szkoleniem dzieci i wychowujący swoich zawodników - zdoła tę sytuację przetrwać.

Czy Warta się podniesie?

"To był bardzo trudny sezon ze względu na problemy finansowe klubu. Nie wiem czy Warta Kostrzyn nad Odrą się podniesie" – mówi brązowy medalista Indywidualnych Mistrzostw Polski 2010 Daniel Bąk, który opuszcza spadkowicza LOTTO Superligi. Na co dzień trenuje młodzież w UKS Gryf Gdów.

Po ubiegłorocznym awansie do krajowej elity, ze względu na brak pieniędzy, w Warcie nie zakontraktowano żadnego obcokrajowca. W polskim składzie (Daniel Bąk, Sławomir Dosz, Jakub Masłowski) beniaminek miał niewielkie szanse na utrzymanie. Z 20 meczów wygrał tylko jeden – na początku lutego 3:2 z AZS AWFiS Balta Gdańsk – i zajął ostatnie, 12. miejsce w przedwcześnie zakończonym sezonie.

- Warta jest moim macierzystym klubem, zacząłem w nim grać mając sześć lat i mam do niego ogromny sentyment. Od wielu sezonów prezesem jest mój tata Henryk, a wcześniej grał nieżyjący starszy brat Marcin. Odkąd w 2014 roku wróciłem do Kostrzyna, tylko rok spędziłem w Poltarex Pogoni Lębork, a tak cały czas grałem w Warcie, mimo że z finansami było krucho – powiedział Daniel Bąk, którego największym sukcesem jest brąz MP w singlu w 2010 roku w Sosnowcu; w barwach ZKS Drzonków (dzisiejsza Palmiarnia Zielona Góra).

Mimo bardzo złej sytuacji w lubuskim klubie, Bąk miał niezły sezon. Odniósł 10 zwycięstw w 28 pojedynkach, pokonując m.in. Rosjanina Wiaczesława Burowa, byłego mistrza kraju Bartosza Sucha, aktualnego Mistrza Polski w deblu Tomasza Kotowskiego i Singapurczyka Pang Yew En Koena.

- Miałem różne momenty, lepsze i gorsze, ale trudno było mi się w 100% skoncentrować na grze. Najbardziej jestem zadowolony z pokonania Burowa, któremu wcześniej dwa razy uległem 2:3. Nie ukrywam, że cała sytuacja w Warcie podcięła mi skrzydła. Żal, że miasto wycofało się całkowicie z dofinansowania klubu. Kiedy rok temu graliśmy baraże o LOTTO Superligę gwarantowano nam pomoc, a potem stało się coś zupełnie innego. Dlatego zamiast odbudowy Warta jeszcze bardziej poszła w dół i nie wiem czy wystartuje w pierwszej lidze. W Kostrzynie nie ma żadnego sportu na wysokim poziomie, był tylko tenis stołowy... – przyznał najbardziej doświadczony, 31-letni zawodnik Warty.

Nieoficjalnie wiadomo, że Daniel Bąk, Sławomir Dosz i Jakub Masłowski opuszczają drużynę Warty.

- Zależało mi na znalezieniu klubu, w którym będę mógł liczyć na regularne pensje. Wkrótce ogłoszę jego nazwę. Do Kostrzyna przy granicy z Niemcami jeździłem 600 km z Gdowa w powiecie wielickim, gdzie obecnie pracuję. Mieszkam zaś w okolicach Krakowa. Jestem trenerem i prezesem UKS Gryf. Zajęcia w Gdowie prowadzę z narzeczoną Pauliną Krużel. Mamy satysfakcję, bowiem klub założyliśmy trzy lata temu, a już mamy medale MP – w młodziczkach na podium stanęła Aleksandra Guzik – podkreślił Daniel Bąk.

Platonov trenuje jak dawniej

"My, sportowcy, nie odczuwamy wielkich zmian spowodowanych pandemią koronawirusa. Trenujemy jak dawniej, z tym, że po zajęciach wracamy natychmiast do domu" - mówi reprezentant Białorusi Pavel Platonov, który grał w kilku klubach LOTTO Superligi.

Niemal na całym świecie nie odbywają się żadne profesjonalne rozgrywki sportowe. W Europie wyjątkiem jest Białoruś, gdzie – mimo rozprzestrzeniającego się koronawirusa – właśnie rozpoczął się sezon w piłkarskiej ekstraklasie, a zakończył w lidze hokeja na lodzie.

- Jeśli chodzi o tenis stołowy, wraz z kolegami trenujemy jak dawniej w ośrodku w Mińsku i nie odczuwamy żadnych wielkich zmian. Może jedyne to, że korzystamy więcej ze środków dezynfekujących, zresztą one są wszędzie, w sklepach, urzędach, bankach itd. W treningach uczestniczą też znany z polskiej LOTTO Superligi Chanin oraz Ruklezow, Barbolin, Barabonow, Milowanow i Szamruk. Jeszcze jedna różnica w porównaniu do poprzednich miesięcy polega na tym, że prosto z zajęć udajemy się do domów, ewentualnie po drodze małe zakupy w sklepie spożywczym. Unikamy przesiadywania w restauracjach, kawiarniach, nie mówiąc o pójściu do kina – stwierdził Pavel Platonov, wielokrotny mistrz Białorusi w grze pojedynczej, podwójnej i mieszanej.

Na całym świecie rośnie liczba zarażonych koronawirusem i umiera coraz więcej osób. Według danych opublikowanych w niedzielę, w Białorusi chorowało ponad pół tysiąca ludzi, a zgonów odnotowano osiem.

- Na razie wszystko jest otwarte, nie ma specjalnych zakazów, obostrzeń itd., chociaż widać, że na ulicach jest mniej ludzi niż parę tygodni temu. Jak mówiłem, coraz rzadziej mieszkańcy stolicy przesiadują poza mieszkaniami, można zauważyć np. zwiększoną ilość zamawianego jedzenia z dowozem. Co ważne, ludzie coraz częściej zakładają maski, ale w sklepach czy bankach rękawiczki widać raczej u personelu. W tenisie stołowym, to co powiedziałem, życie płynie normalnie, ale bardziej na zasadzie dom-trening, dom-trening – przekazał pingpongista, który wiele sezonów grał w Polsce, m.in. w klubach z Rzeszowa, Ostródy i Białegostoku.

W rozgrywkach 2019/2020 Pavel Platonov należał do najlepszych w drugiej lidze niemieckiej, w barwach TTC GW Bad Hamm.

- Trenerzy i władze klubu są ze mnie zadowoleni, dlatego przedłużyłem kontrakt na kolejny sezon, chociaż miałem propozycję nawet z pierwszej ligi niemieckiej. A być może w 2021 roku wrócę do Polski, wciąż gram na dobrym poziomie i wygrywam. A co do polskich zawodników, na zapleczu Bundesligi podobali mi się juniorzy Samuel Kulczycki i Maciej Kubik. Jeśli będą dalej ciężko pracować, mogą sporo osiągnąć – podkreślił Pavel Platonov, który nie był zdziwiony, że Samuel Kulczycki trafił do czołowego niemieckiego klubu Liebherr Ochsenhausen.

Od wielu lat pierwszoplanową postacią w białoruskim tenisie stołowym jest utytułowany Wladimir Samsonov. Na co dzień mieszka w czarnogórskim miasteczku Tivat (wcześniej w Hiszpanii), dlatego nie bierze udziału w krajowych mistrzostwach. W nich medale „kolekcjonuje” Pavel Platonov i ma ich już kilkadziesiąt.

Torunianie chcą pozyskać 5 Azjatów!

"Jeśli uda się zgromadzić odpowiedni budżet, chcemy pozyskać aż pięciu Azjatów. W kadrze będzie też czterech Polaków" – mówi Krzysztof Piotrowski, prezes Energi Manekin Toruń

Sezon 2019/2020 został przedwcześnie zakończony z powodu rozprzestrzeniającego się koronawirusa. Po 20 kolejkach torunianie zajmowali piąte miejsce, który dawało im awans do play off. Do walki o medale jednak nie doszło.

- Lepiej i ciekawiej byłoby dograć sezon do końca i w ten sposób wyłonić mistrza, medalistów i spadkowiczów. Ale na dziś nie było takiej możliwości, dlatego decyzja zarządu PZTS była słuszna, chociaż głosy podzielone – stwierdził Krzysztof Piotrowski, który jest również prezesem Energi Manekina. Funkcję głównego trenera pełni Grzegorz Adamiak.

Jego zespół wygrał 12 z 20 meczów, a najlepiej prezentował się Japończyk Taimu Arinobu, który triumfował we wszystkich 11 pojedynkach. Jego rodak Yuki Hirano miał bilans gier 5-2, Ng Pak Nam z Hongkongu 4-3, Konrad Kulpa 8-13, Tomasz Kotowski 7-14 i Damian Węderlich 3-4.

- Chciałbym, żeby w każdym spotkaniu nowego sezonu grał obcokrajowiec i w ten sposób staram się zbudować nową kadrę. Na tę chwilę osiągnąłem porozumienie z pięcioma Azjatami, w tym wszystkimi dotychczas u nas grającymi. Ale czy tych planów nie zburzy pandemia koronawirusa? Nikt tego nie wie – przyznał menedżer.

Aby drużyna z Torunia mogłaby skutecznie włączyć się do walki o medalu, w azjatyckiej grupie musiałby być przynajmniej jeden pingpongista z paszportem kraju Unii Europejskiej. W ten sposób spełniony byłby wymóg regulaminowy i dwóch Azjatów zagrałoby w poszczególnych kolejkach. Już wcześniej pojawiła się informacja, że Dekorglass Działdowo opuszcza Słowak z chińskimi korzeniami Wang Yang. Idealnie pasowałby do „układanki” Krzysztofa Piotrowskiego.

- Poza piątką Azjatów, w składzie będzie czterech coraz lepszej klasy Europejczyków, czyli Polaków: Konrad Kulpa, Tomasz Kotowski, Damian Węderlich i pozyskany z Dojlid Białystok Przemysław Walaszek. Nikogo więcej nie potrzebujemy, rywalizacja o miejsce w zespole zapowiada się bardzo ciekawie – zaznaczył szef torunian.

W przeszłości w Enerdze Manekinie nie brakowało wysokiej klasy obcokrajowców, m.in. urodzonych w Chinach Wang Chena (tworzył skład z Jakubem Dyjasem i Konradem Kulpą) czy bardzo doświadczonego i utytułowanego Chen Weixinga.

- Chen Weixing to profesor i wielki gracz, którego do dzisiaj wszyscy w Toruniu miło wspominają. Ale w okresie kiedy grał w Polsce nie był już w najwyższej formie i trochę gier przegrał. Ale kilkanaście lat temu to był świetny zawodnik. Gdybym miał teraz wybrać najlepszego Azjatę w historii klubu, to postawiłbym jednak na Arinobu – dodał Krzysztof Piotrowski, który z powodzeniem występuje w międzynarodowych turniejach mistrzowskich weteranów.

Wandżi: Nie myślę o medalu, chcę przeżyć ten czas

„Szansa na medal w LOTTO Superlidze przeszła nam koło nosa, ale to nieistotne. Najważniejsze, aby przeżyć ten ciężki czas pandemii koronawirusa” – powiedział były mistrz i wicemistrz Europy w grze podwójnej w tenisie stołowym Wang Zeng Yi (Dojlidy Białystok).

Z powodu koronawirusa przedwcześnie, po 20 kolejce, zakończyły się rozgrywki LOTTO Superligi. W nadzwyczajnej sytuacji, zanim dokończono sezon zasadniczy i jeszcze przed rozpoczęciem fazy play off, rozdane zostały medale. Tytuł zdobył Kolping Frac Jarosław, srebro Dartom Bogoria Grodzisk Mazowiecki, a brąz Dekorglass Działdowo.

- Pokazaliśmy, że potrafimy wygrywać z najlepszymi. W rundzie rewanżowej wygraliśmy 3:2 z Dartomem Bogorią i 3:1 z Dekororglassem, zaś z Kolpingiem Frac mieliśmy piłkę meczową, ostatecznie przegrywając 2:3. Gram w Dojlidach czwarty sezon, mieliśmy sporą szansę na pierwszy od wielu lat medal dla klubu, ale to nieistotne. Szansa przeszłam nam koło nosa i trudno. Najważniejsze, aby przeżyć ten ciężki czas pandemii koronawirusa – stwierdził mieszkający we Wrocławiu Wandżi.

O wynikach białostockiego zespołu decydowało dwóch pingpongistów: 36-letni Wang Zeng Yi i również pochodzący z Chin 20-letni Li Yongyin. Młodszy z zawodników miał bilans gier 21-8, a uczestnik igrzysk w Londynie i Rio de Janeiro Wandżi 16-8.

- Sport zszedł na dalszy plan. I co z tego, że byłem w bardzo dobrej formie, że wygrałem w ostatnich sześciu meczach wszystkie dziewięć pojedynków. Nie ma co żałować, w następnym sezonie może będzie jeszcze lepiej. Podkreślam, że teraz trzeba grzecznie siedzieć w domu, aby się nie zarazić. To jest bardzo niebezpieczna choroba – przyznał wielokrotny reprezentant Polski.

W rozgrywkach 2019/2020 władze LOTTO Superligi wprowadziły grę deblową jako decydującą w meczach przy stanie 2:2. Nowością jest też rozszerzenie z czterech do sześciu liczby drużyn walczących o medale w play off. Wcześniej cztery najlepsze kluby dostawały medale (brąz dla przegranych w półfinałach). Tym razem przyznano trzy medale.

- Oczywiście, że jest maleńki niedosyt, bo gramy dla kibiców, ale jeszcze raz zaznaczę, że cieszę się, iż ja i moja rodzina, moi koledzy z zespołu jesteśmy zdrowi i bezpieczni. Mam też kontakt z rodzicami, którzy mieszkają w Tiencinie (Tianjin). W Chinach jest coraz lepiej, choć do stanu sprzed pandemii jeszcze długa droga – dodał były mistrz Polski w singlu oraz wielokrotny drużynowy MP w barwach Odry Głoski Księginice i Dartomu Bogorii.

W 1995 roku w Tiencinie odbyły się mistrzostwa świata, a 20-letni wówczas Lucjan Błaszczyk, późniejszy partner deblowy Wandżiego, sensacyjnie osiągnął ćwierćfinał w singlu.

- Skąd miałem wiedzieć, że po latach będę grał debla z Luckiem. Z domu do hali mistrzostw miałem daleko, poza tym trzeba było kupić bilety na zawody, dlatego rywalizację śledziłem w telewizji – przyznał Wandżi, który przedłużył już kontrakt z Dojlidami. W kadrze biało-czerwonych największe sukcesy osiągnął w grze podwójnej, zdobywając w ME złoto z Tanem Ruiwu i srebro z Błaszczykiem.